Bieg Rzeźnika - rzeź również dla przyrody

Bieg Rzeźnika - rzeź również dla przyrody

23 maja 2016
23
maja 2016

Z uwagi na pewnego rodzaju ograniczenia motoryczne, wszystkie kwestie dotyczące biegania siłą rzeczy przepuszczam mimochodem. Podziwiam jednak ludzi startujących w różnego typu biegach i powiązanych dyscyplinach, bo wiem jakiego typu są to emocje, wysiłek i z jakiego typu przygotowaniem się on wiąże.

Jednak są takie momenty, kiedy i mnie dopada pewnego typu irytacja w tym zakresie. Zazwyczaj jest to okres wzmożonego zamykania na kilka godzin głównych ulic miasta po to, by jakaś firma mogła zorganizować swój rodzaj maratonu, który wpisuje się w ich działania CSR czy jakieś inne powiązane z budowaniem wizerunku tejże korporacji. I jeden taki maraton (czy też półmaraton) to sprawa do akceptacji, ale kiedy zaczyna dziać się to dość regularnie, czy też równolegle w różnych miejscach miasta, wówczas zaczyna przeszkadzać innym mieszkańcom, którzy - umówmy się, mają takie samo prawo do korzystania z jego „walorów” co inni.

W tym poście jednak nie o tym. W tym poście o tym, jak biegacze - a dokładnie fani Biegu Rzeźnika i pewnie inne osoby powiązane z tym środowiskiem, dość mocno naskoczyli na władze Bieszczadzkiego Parku Narodowego za decyzję o zakazie biegu przez jego teren w tym roku. Zwróciło to moją uwagę, bo znaczna część z tych opinii w internecie jest jednostronnych i odniosłem wrażenie, że komentatorzy nie biorą w ogóle pod uwagę całości sytuacji.

Jak już pisałem ja nie biegam wyczynowo (a chciałbym, bo od małego zawsze lubiłem mocno zmachać się w terenie na różne sposoby), ale za to podróżuję i zwiedzam, dzięki czemu na pewne sprawy mogę spojrzeć z różnych stron, starając się zachować obiektywizm.

Kiedyś będąc w Egipcie pamiętam jak jakaś turystka robiła aferę pilotce wycieczki o to, że nie może zabrać ze sobą kawałka znalezionej rafy czy muszli. Podobną sytuację zastałem podczas wyjazdu na Lanzarote, kiedy chodziło o skałę wulkaniczną z Wulkanu Timanfaya. W obydwu przypadkach piloci tłumaczyli się tym samym - jedna muszla, kawałek rafy czy skała to faktycznie niewiele, ale zakładając, że turystów w skali roku w obydwu tych lokalizacjach przelewa się miliony i każdy chciałby wziąć ze sobą taką "malutką" pamiątkę, to wówczas po kilku latach nie byłoby po co tam lecieć.

I w tym cała istota sprawy - kilka milionów muszelek, kawałków rafy czy kamieni to już setki ton, bezpowrotnie utraconych z miejsca, z którego robią taką właśnie atrakcję turystyczną. Oczywiście wspomniani turyści tego nie rozumieli i oceniali całą sytuację tylko przez swój pryzmat, typowo egoistycznie - zupełnie nie zwracając uwagi na inne kwestie powiązane z ich decyzjami. Na Lanzarote skończyło się to tylko marudzeniem, ale w Egipcie pani turystka się nie poddała i zabrała swój skarb chowając go do pudełka z papierosami. Długo się nim jednak nie nacieszyła, bo przy wylocie panowie celnicy znaleźli co trzeba i uraczyli panią karą finansową na poziomie (o ile dobrze pamiętam) 1000 euro. No cóż - droga lekcja, ale zakładam, że zapamiętana będzie do końca życia.

Dlaczego wspomniałem o tych dwóch przypadkach przy okazji tej afery z Bieszczadzkim Parkiem Narodowym i Biegiem Rzeźnika? Bo tutaj widzę bardzo podobną sytuację. Uczestnicy i organizatorzy biegu to ci wspomniani przeze mnie turyści, a władze Parku, to po prostu osoby odpowiedzialne za dobra naturalne tego Parku... W interesie tych pierwszych jest zaspokojenie własnych potrzeb - nieistotne już jakich: samorealizacji i sprawdzenia się, finansowych, wizerunkowych itp. W interesie tych drugich jest jak najlepsze zadbanie o atrakcyjność turystyczną, florę, faunę i inne zasoby Bieszczadzkiego Parku Narodowego. Proste.

Doszło jednak do tego, że ktoś szuka winnych we władzach Parku za takie, a nie inne decyzje, a nie widzą w tym drugiego dna. Park, jego szlaki, infrastruktura itp. są dostosowane do pewnego natężenia "ruchu" w odpowiednich odcinkach czasowych. W momencie kiedy zaczyna to być zachwiane i w jednym momencie (nazwijmy to kolokwialnie) zwala się chmara biegaczy (a mówimy tu o biegu, jeśli dobrze się zorientowałem na poziomie 1500-2000 osób), to luźno porównując, dla niektórych elementów parku zaczyna być to jak nalot szarańczy. Nie mówiąc już o komforcie innych turystów korzystających w tym czasie z uroków tego miejsca w taki sposób, do jakiego było i jest ono przeznaczone.

Biegacze nie idą do tego Parku w celach turystycznych, aby podziwiać jego uroki i obcować na spokojnie z naturą. Idą, a raczej biegną przez niego w zupełnie innym celu - zrealizowania pewnego zadania. I znowu - jeden biegacz, czy nawet kilku, którzy biegają sobie rekreacyjnie nie robią żadnego problemu i władze Parku nie zwracają na to uwagi, bo nie „zakłóca” to normalnych parametrów korzystania z Parku (trochę technicznie wyszło). Kiedy jednak zaczyna być to kwestia komercyjna i zamiast kilku biegaczy pojawia się ich kilkuset, albo kilka tysięcy, to już staje się to problemem, który dla osób niepowiązanych emocjonalnie czy też zarobkowo ze sprawą, jest jak najbardziej widoczny i zrozumiały.

Foto: Jako, że nie miałem jeszcze okazji zrobić własnych zdjęć w Bieszczadach, skorzystałem ze stoka Adobe Stock. Zdjęcie główne autorstwa baronphotography.eu

Inne wpisy
Recenzja filmu
2
lipca 2023
Recenzja filmu "Ambulans" - czyli dlaczego lepiej nie włączać.
Film na wieczór: Nikt
14
maja 2023
Film na wieczór: Nikt