Pozdrowienia z Meksyku

Pozdrowienia z Meksyku

10 marca 2015

14 dni urlopu, a już po pierwszym odżyłem i czuję się pozytywnie naładowany. Fakt, że przy chorych zatokach ponad 12 godzinny lot dał się dość mocno we znaki, to jednak kraj, do którego przybyłem zaczął to wynagradzać zaraz po dotarciu do hotelu.

Na wstępie jeszcze tylko dodam, że wybraliśmy program, w którym w 12 dni zwiedzimy 11 stanów, ze Stanów Zjednoczonych Meksyku - począwszy od Jukatanu, a skończywszy na Mexico City. Coś mam wrażenie oceniając pierwsze dwa dni, że będzie to intensywna dawka zarówno emocji jak i wiedzy. Tak więc pomimo, że to urlop i na dodatek w Meksyku, to ta podróż do wypoczynku strcite fizycznego (czyt. błogiego lenistwa) się nie zalicza; ale do psychicznego czy mentalnego to i owszem.

Pierwszą notkę chciałem napisać jeszcze wczoraj, ale niestety czasowo nie dało rady. Dni są całkowicie wypełnione (to akurat plus - świadczy o przemyślanym i zaplanowanym programie), więc czasu na włączenie komputera pozostaje niewiele. Może to i dobrze, bo po kolejnym dniu doszły nowe pozytywne wrażenia, które wzbogacają mój światopogląd i ocenę tego miejsca.

Właśnie zakończył się drugi dzień, jest godzina 22 i pozytywnie zmęczony po całym dniu zwiedzania i pochłaniania nowych obrazów oraz wiedzy przysiadłem na chwilę do komputera, aby przelać to... na papier? (jak się to się właściwie teraz mówi?).

Zaczynajmy.

Lubię poznawać tubylców, więc zawsze (jeśli tylko pozwala na to pora dotarcia na miejsce) staram się to zrobić jeszcze pierwszego dnia. Nie zaliczam do takiego „poznania” wizyty na lotnisku, bo co jak co, ale tam ludzie nie różnią się chyba niczym od pozostałych krajów - służbiści muszą być służbistami, czyli tutaj nic nowego.

Zatem drugie zderzenie miało miejsce zaraz po zakwaterowaniu w hotelu. Po zjedzonej kolacji szybkie wyjście na miasto. To sobota, a w sobotę podobno lubią się tu bawić. I to prawda - lubią. Doznałem szoku. Ten naród jest przesympatyczny, miły i uśmiechnięty. To co pokazują w filmach, to nie Meksyk, a przynajmniej nie ten rejon (ale o tym napiszę innym razem, bo to dłuższy temat). Wiecie, że Meksykanie znajdują się na drugim miejscu jeśli chodzi o najszczęśliwsze narody świata? My Polacy za to jesteśmy na trzecim, ale od końca... I to widać. Widać od razu po sposobie bycia, podejścia do życia, zachowania i nastawienia. Jeden wieczór i dwa pełne dni wśród takich ludzi i naprawdę można poczuć się znacznie lepiej. Cudowne lekarstwo na naszą polską mentalność. Na to wieczne niezadowolenie i marudzenie. Polecam!

Ale OK, wrócimy do programu. Pierwszy dzień miał swój start o 5.30 rano, czyli niespełna pół doby po przylocie. Następnie wczesne śniadanie (jajecznica) i ok 7.00 start z Cancun bezpośrednim kursem do Chichen Itza. Chyba trzy godzinki drogi i już na miejscu - jedni z pierwszych, bez tłoku, niewielu turystów, bosko. Widok powalił. Chichen Itza to ten słynny region Majów (strefa ekologiczna UNESCO), który pokazują chyba we wszystkich katalogach - piramida Kukulkan, ściana czaszek, Świątynia tysiąca kolumn gdzie tak naprawdę jest ich coś tam ponad sześćset, obserwatorium astronomiczne (wow!), boisko do gry w pelotę oraz mnóstwo iguan. Wszędzie iguany - jak u nas dachowce, albo raczej gołębie. Po takiej dawce wrażeń i nowych informacji, aż chce się obejrzeć kolejny raz „Apocalypto” Mela Gibsona, bo będzie miał on zupełnie inny odbiór niż wcześniej. Tak, to właśnie o tych regionach, o tych kulturach i o tych plemionach jest ten film - fakt, że sporo zabarwiony, ale to jest ten klimat.

Świątynia Tysiąca Kolumn

Obserwatorium

Nie byłbym sobą, gdybym na wieść o możliwości pływania w czymś nietypowym, z takiej opcji nie skorzystał. W Chichen Itza dostępna jest dla turystów jedna ze „studni” krasowych (cenote Ik Kil) - taka kilkudziesięciometrowa wyrwa w ziemi, gdzie mamy naturalny (również o głębokości kilkudziesięciu metrów) naturalny basen z krystalicznie czystą wodą. Szał! Dla pobudzenia dodam, że Red Bull w swoim czasie organizował tam skoki do wody - tak więc już samo to świadczy o fakcie, że nie jest to jakaś tam zwykła kałuża. U mnie niestety GoPro zawiodło, przez co niestety nie podzielę się obrazami z wewnątrz. A! Podobno godzina moczenia się w tym basenie odmładza o 10 lat. Tego nie wiem, nie widzę różnicy bo i potrzebne mi to nie jest ;) - ale zatoki są już zdrowe.

Po kilkudziesięciu minutach radosnego pluskania się w tej boskiej (cieplutkiej) wodzie ruszyliśmy do Izamal, aby zwiedzić klasztor Matki Boskiej Jukatańskiej. To miejsce z kolei znane z...? Z wizyty naszego Papieża - Jana Pawła II. Jak oni go tu kochają! A i przez to Polaków - myślą, że każdy z nas jest taki jak on (proszę, nie spieprzmy tego wizerunku i nie dajmy im powodów by myśleli inaczej). Klasztor fajny. Ogólnie cały Izamal fajny - takie typowe meksykańskie miasteczko.

Dzień zakończyliśmy w Meridzie, a że niedziela, to... tak jest! Oczywiście impreza na mieście. Ach Ci Meksykanie. Rynek ze sceną, młodzi, starzy, dzieci, rodzice, kawalerowie i panny czekające na przygodę - everybody. Część ulic pozamykanych, stragany z ubraniami, jedzeniem i wszystkim innym co może być potrzebne kiedy ludzie się bawią. Pochodziliśmy, pozwiedzaliśmy i powrót do hotelu na kolację. Tym razem hotel w stylu kolonialnym - klimatyczny, zadbany, cudowny. Po powrocie spłodzę wpis o samych hotelach - w końcu zaliczę ich tutaj 13, więc będzie o czym pisać.

Czas na dzisiejszy dzień. Dzień drugi, w którym zdecydowałem się przysiąść i to spisać, bo inaczej opis wyszedłby na kilkadziesiąt stron - a tak, ładnie się rozłoży, a i z głowy nic nie ucieknie. Tak więc dzisiaj się zlitowali i dali nam pospać fundując pobudkę o 6.30. Śniadanko (tak, znów jajecznica) i wyjazd do Celestun, jednego z największych rezerwatów przyrody w Meksyku. Po dwóch godzinach jazdy autokarem władowali nas na łodzie i posłali na poszukiwanie krokodyli, flamingów, pelikanów, kormoranów i czapli. Nie oszukali - wszystko było. Krokodyle w policzalnych sztukach, ale ptaków setki. I te widoki. Codziennie zauroczony widokami. Jak z pocztówek, jak w filmach z Discovery Channel.

Jak już nacieszyliśmy swoje oczy przyrodą, poświęciliśmy kolejne 3 godziny czasu na dojazd do Uxmal - centrum religijnego Majów, również z listy UNESCO. I kolejne budowle, kolejne piramidy, kolejne ruiny i kolejne... tak - iguany. Jeśli, że w Chichen Itza było ich dużo, to tutaj jest to plaga. Są wszędzie i uciekają spod nóg - dosłownie. Tak więc Uxmal, miejsce gdzie znajduje się tzw. Pałac Gubernatora (największa prekolumbijska budowla w Ameryce), Świątynia Wróżbity i zespół budowli przypominający klasztor, który nazwano Zespołem Mniszek. Tutaj o dziwo na jedną z piramid pozwalają wejść, więc jak tu nie skorzystać? Wszyscy chętnie weszli, ale z zejściem już tak wspaniale nie było. Z dołu budowla wydaje się niewielka (chyba 33m), ale jak ktoś już wejdzie po tych małych i wąskich schodkach na samą górę, to zaczyna się zastanawiać czy ta decyzja należała do tych najwłaściwszych w jego życiu.

To jednak nie koniec drugiego dnia. Nie przy tak zorganizowanej wycieczce. Jak już zjedliśmy sobie wspólnie lunch, wybraliśmy się do Campeche gdzie docelowo mamy nocować. Jednak przed przyjazdem do hotelu, nasz przewodnik stwierdził, że pokaże nam ponadprogramowo główną część miasta. I chwała mu za to! Sam bym pewnie tam nie trafił, bo i bym nie wiedział, że w ogóle warto. A warto! Piękne zabudowania, klimatyczne i nastrojowe - wszystko w typowych dla Meksyku kolorach. Po zachodzie słońca dotarliśmy do hotelu, który jak się okazało znajduje się o 10 minut piechotą od właśnie tej głównej części miasta i nad samą Zatoką Meksykańską. No no - codziennie miło zaskoczony.

Po zakwaterowaniu i kolacji przyszedł właśnie ten moment, w którym zacząłem wszystko spisywać. Jak widzicie dwa dni, a atrakcji tyle, że można by na tydzień pobytu rozłożyć. Ale dobrze - tak lubię: przemyślanie i aktywnie. Zobaczymy jak będzie jutro, bo wspominają coś, że wyślą nas w dżunglę (albo puszczę - nie pamiętam).

Pozostaję w kontakcie.

Inne wpisy
Lecimy na Zanzibar
27
marca 2018
Lecimy na Zanzibar
6
grudnia 2023
"Wszyscy kłamią", czyli książka o nas wszystkich